Żółwi dziennik

Tytuł: Żółwi dziennik
Tytuł oryginału: Turtle Diary
Autor(zy): Russel Hoban
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Rok wydania: 1975 (eng), 2009 (PL)
Wydawnictwo: Cape, Baobab (PL)

Dlaczego w bazie: Jak może sugerować sam tytuł, książka ta jest bardzo żółwia, przewijają się one przez cała fabułę stanowiąc motywację dwójki głównych bohaterów. Poniżej wybrane kilka z wielu wielu fragmentów ksiązki w których wspominano o żółwiach. Warto też wspomnieć, że powstała także filmowa ekranizacja, którą także mamy opisaną w bazie.
Pierwszy kawałek to refleksja na temat warunków bytowych żółwi trzymanych w niewoli:

Żółwie morskie. Te najpotężniejsze musiały chyba ważyć sto albo i sto pięćdziesiąt kilo. Zataczały pętle, kolebały się i fruwały w złocistozielonej, mulistej wodzie, w koszmarnym zbiorniczku, nie większym niż mój pokój. Wzbijały się, nurkowały i zakręcały w oszklonym oceanie z odzysku, machając płetwami jak skrzydłami. Ich oczy nic nie mówiły, tysięcy podmorskich mil nie sposób było wypowiedzieć. 1

Drugi wybrany fragment to zachwyty nad umiejętnościami nawigacyjnymi żółwi:

Pewien gatunek zielonych żółwi znajduje pożywienie w przybrzeżnych wodach Brazylii i przepływa tysiąc czterysta mil, żeby sparzyć się i złożyć jaja na Wyspie Wniebowstąpienia w południowej części Atlantyku, w pół drogi do Afryki. Wyspa Wniebowstąpienia ma tylko osiem kilometrów długości. Nikt nie wie, jak żółwie ją odnajdują. W tutejszym zoo są dwa zielone, duży i mały. Na tabliczce napisano: „Żółw zielony, Chelonia mydas, jest źródłem zupy żółwiowej…”. Skoro tak, to ja jestem źródłem zupy Williamowej G. Każdy jest źródłem swojego rodzaju zupy. Czyli po takim wielkim mieście jak Londyn chodzi zupa w olbrzymich ilościach.2

Trzeci z fragmentów skupia się nad rozmyślaniami nad relacjami żółwi z rekinami:

Jak żółwie odnajdują Wyspę Wniebowstąpienia? W wodzie są przecież rekiny. Zjadają co któregoś żółwia. Czy żółwie wiedzą o rekinach? Jak mogą o nich nie myśleć, płynąc tysiąc czterysta mil z okładem? Widocznie w umyśle zielonego żółwia nie pojawia się wizja rekina, póki nie zjawi się sam rekin. Pewnie tak to już z nimi jest. Nie wierzę, że przepływają tysiąc czterysta mil, myśląc o rekinach. Żółw morski nie potrafi zamknąć się w pancerzu tak jak lądowy. Jego pancerz przypomina ciasną kamizelkę z tkanki kostnej, a płetwy zawsze wystają. Nic nie poradzi, jeśli nadciągnie rekin. Może najwyżej się modlić. Idiotyczny pomysł, żeby żółw miał się uciekać do modlitwy, kiedy z dołu szarżuje ta zębata paszczęka. 3

Kolejny fragment ponownie porusza kwestię ciasnoty ich zbiornika, żółwich umiejętności nawigacji oraz tego jak ludzie eksploatowali żółwie:

Już od pewnego czasu zdawałam sobie sprawę z obecności żółwi, zanim poszłam na nie popatrzeć. Wiedziałam, że prędzej czy później trzeba będzie, ale zwlekałam. A kiedy wreszcie do nich podeszłam, nie umiałam sobie poradzić z ich widokiem. W głowie kłębiły mi się tezy nie do obrony. No bo skoro żółwie są tym, czym są, to czemu istnieją gmachy, autobusy, ulice? Wyczytałam z tabliczki, że żółw zielony stanowi źródło zupy żółwiowej, a karetta dostarcza szylkretu dla celów handlowych. Ale czemu w ogóle zupa, czemu okulary?
W proporcji do swoich rozmiarów mój chrząszcz ma ponad dwa razy większą pływalnię niż żółwie. W ciasnym zbiorniku fruwały, fruwały w wodzie, podmorskie albatrosy. Czytałam, że wędrują w oceanie setki mil. Wyobraziłam sobie, jak dwuręczny młot rozbija grubą szybę i oswobadza żółwie razem z ich kawalątkiem oceanu, ale potem i tak tylko by się rzucały po podłodze. Wiecznie się boję, że zabłądzę, więc tajemna sztuka żółwiej nawigacji wydaje mi się święta. Na myśl o Polperro — niewielkim porcie w Kornwalii, w którym sprzedają lampy z jeżowców — zrobiło mi się strasznie smutno i wróciłam do domu. 4

Nastepny wybrany fragment to spory kawałek rozmowy-planowania uwolnienia żółwi:

Szło się po kilku schodkach, potem przez otwór w ścianie i wreszcie po pomoście z desek za tylną szybą. Było tak ostre światło, czułem się jak za kulisami. Żółwie widziane z góry wyglądały inaczej.
— Przy świetle dziennym miałyby inny kolor — powiedział dozorca. — Tutaj blakną.
— Czy trudno byłoby je stąd wynieść? — spytałem.
— Czasem to robimy, kiedy czyścimy zbiornik — odrzekł. — Przenosimy je do filtrów. Tyle że przetaszczyć je przez otwór w ścianie to niezła gimnastyka. Trzeba uważać na ich zęby. Ale w sumie nie zanadto trudna operacja.
— Powiedzmy — rzuciłem — że ktoś dostałby świra na punkcie żółwi i postanowiłby je wykraść, a potem wypuścić z powrotem do morza. Co by mu było potrzebne, żeby wykonać taki numer?
— Mówi pan o mnie — przyznał. — Już od dawna mam ochotę to zrobić. Nieraz tłumaczyłem dyrekcji, że powinniśmy wypuścić te duże, a na ich miejsce sprowadzić małe. Dwa, trzy razy w roku wypływamy na połów nowych okazów w okolicę Southampton, więc proponowałem zabrać przy okazji te wielkie i zwodować je w kanale La Manche. Chodzi mi nie tylko o to, żeby im zwrócić wolność, bo swoją drogą sprzykrzyło mi się po nich sprzątać. Ale dyrekcja nawet słyszeć o tym nie chce, nie interesują jej żółwie.
— A nie byłoby problemów z transportem? — spytałem. — Nie trzeba by ich jakoś zabezpieczyć przed wyschnięciem? I czy woda w kanale nie jest dla nich za zimna?
— Ciekawa historia — powiedział. — Jest pan drugą osobą, która w tym tygodniu pyta mnie o transport żółwi. Parę dni temu zaczepiła mnie w tej sprawie jakaś pani. Czasem nikt nie pyta o nie przez bite pół roku. Nie ma obawy, że wyschną na takim krótkim odcinku, jak stąd do Southampton. Wystarczy je położyć na mokrych workach. W taką krótką podróż mogłyby właśkiwie jechać bez żadnych zabezpieczeń. Woda też im chyba nie zaszkodzi. W zimnej robią się trochę ospałe, ale pewnie popłynęłyby z powrotem Prądem Północnoatlantyckim do Kanaryjskiego albo do Golfsztromu. Założę się, że w trzy miesiące znalazłyby się w ojczystych wodach.
— Czy ta pani — spytałem — była w mniej więcej artystyczno-intelektualnym typie? Mówiła z chrypką?
— To ona — przytaknął. — Pańska znajoma?
— Nie — odparłem. — Czyli to nie taki znów problem, prawda? Wystarczy pożyczyć furgonetkę i wziąć jakiś mały wózek czy coś w tym rodzaju. Ale tu pewnie w nocy ktoś pilnuje?
Zastanawiałem się, kiedy spojrzy na mnie twardo i zechce wiedzieć, czemu go tak wypytuję.
— Owszem, Securicor — powiedział. — Ale ich ludzie robią obchód w regularnych odstępach czasu. Żaden problem.
Czyżby mnie zachęcał, żebym spróbował? Robił dobre wrażenie, wyglądało, że jest, jak trzeba. Nagle wszystko wydało się ogromnie realne, aż wpadłem w lekki dygot.
— Miło się rozmawiało — powiedziałem, zapisując jego nazwisko i telefon. George Fairbairn. Główny dozorca. Akurat wtedy ledwo ogarniałem myślą tę całą sprawę; czułem się prawie tak, jakby na mnie napierała. A co w związku z żółwiami chodziło po głowie tej kobiecie? Pewnie obmyślała jakiś podobny numer albo przynajmniej snuła podobne fantazje. Śmieszna historia: Dwie głowy, nabite myślami o żółwiach. 5

Kolejny trzy fragmenty ponownie opowiadają o tym co definiuje w tej książce żółwie, ich dążenie do celu i odnajdywaniu go:

Widziałam parę filmów o świeżo wyklutych żółwikach, które pędzą do morza, prawie fruną nad piaskiem, całymi flotyllami mknąc w stronę wody. Te trzy leżały na grzbietach, brzemienne odnajdywaniem, i biernie czekały. Kiedy tak na nie patrzyłam, nie mieściło mi się w głowie, że mogą czegokolwiek z góry się spodziewać. Gdy poczują, że wróciły do oceanu, zrobią po prostu to, co w oceanie robi żółw, ich gotowość tkwiła w nich cała, bez uszczerbku. Jeśli dane im będzie przeżyć, będą nawigować, kierując się słońcem, chemicznymi śladami w wodzie, przechowanym we własnych genach odciskiem pradawnego, dziś już podzielonego kontynentu. Pełne były odnajdywania, odnajdywanie ucieleśniało się w nich. 6

Żółwie musiały tymczasem przepłynąć szmat drogi, sobie tylko znanej. Po prostu robiły swoje. Nie myślały, co robią, tylko robiły. 7

Myśląc o żółwiach czułam wręcz fizycznie, jak płyną, czułam skurcze mięśni u nasady płetw, rozgarniających zieloną wodę. Żółwie miały tylko siebie, ale musiały płynąć, póki nie znajdą tego, co w nich domaga się odnalezienia. To w sobie nosiły miejsce, ku któremu zmierzały, a które u kresu podróży wyłoni się z morza — prawdziwe, konkretne, nie żadna iluzja. Oczywiście po drodze coś je mogło zatrzymać, mogły zginąć w paszczach rekinów lub z rąk rybaków, lecz w najgorszym razie zginęłyby, zdążając ku swojemu wybranemu miejscu. Nie miałam szans się dowiedzieć, czy tam dotarły, dla mnie już zawsze miały płynąć. 8



1. Sea turtles. Two or three hundred pounds the big ones must have weighed. Looping and swinging, flying in golden-green silty water in a grotty little tank no bigger than my room. Soaring, dipping and curving with flippers like wings in a glass box of second-hand ocean. Their eyes said nothing, the thousands of miles of ocean couldn’t be said.


2. There are green turtles whose feeding grounds are along the coast of Brazil, and they swim 1,400 miles to breed and lay their eggs on Ascension Island in the South Atlantic, half way to Africa. Ascension Island is only five miles long. Nobody knows how they find it. Two of the turtles at the Aquarium are green turtles, a large one and a small one. The sign said: ‘The Green Turtle, Chelonia mydas, is the source of turtle soup…’ I am the source of William G. soup if it comes to that. Everyone is the source of his or her kind of soup. In a town as big as London that’s a lot of soup walking about.


3. How do the turtles find Ascension Island? There are sharks in the water too. Some of the turtles get eaten by sharks. Do the turtles know about sharks? How do they not think about the sharks when they’re swimming that 1,400 miles? Green turtles must have the kind of mind that doesn’t think about sharks unless a shark is there. That must be how it is with them. I can’t believe they’d swim 1,400 miles thinking about sharks. Sea turtles can’t shut themselves up in their shells as land turtles do. Their shells are like tight bone vests and their flippers are always sticking out. Nothing they can do if a shark comes along. Pray. Ridiculous to think of a turtle praying with all those teeth coming up from below.


4. I’d been aware of the turtles for some time before I went to look at them. I knew I’d have to do it but I kept putting it off. When I did go to see them I didn’t know how to cope with it. Untenable propositions assembled themselves in my mind. If these were what they were then why were buildings, buses, streets? The sign said that green turtles were the source of turtle soup and hawksbills provided the tortoise-shell of commerce. But why soup, why spectacles?
Relative to her size my beetle has more than twice as much swimmingroom as the turtles. And in that little tank the turtles were flying, flying in the water, submarine albatrosses. I’ve read about them, they navigate hundreds of miles of ocean. I imagined a sledge-hammer smashing the thick glass, letting out the turtles and their little bit of ocean, but then they’d only be flopping about on the wet floor.
I’m always afraid of being lost, the secret navigational art of the turtles seems a sacred thing to me. I thought of the little port of Polperro in Cornwall where they sell sea-urchin lamps, then I felt very sad and went home.


5. One had to go up a few steps and climb through a hole in the wall, then there were planks across the back of the tank. It was brightly lit, had a backstage feeling. The turtles looked different seen from above.
‘That’s not the colour they’d be in natural light,’ the keeper said. ‘Their colour fades here.’
‘Would it be a big job moving them out of here?’ I said.
‘We do it sometimes when we clean the tank,’ he said. ‘Put them in the filters. Bit awkward getting them through the hole, you have to mind their jaws. But it’s not too difficult.’
‘Suppose,’ I said, ‘some sort of turtle freak decided to steal the turtles and put them back in the ocean. What would he need for the job?’
‘You’re talking about me,’ he said. ‘That’s what I’ve wanted to do. I’ve told them we ought to let the big ones go, replace them with little ones. We go fishing off Southampton for specimens two or three times a year, and I’ve said why don’t we take the big turtles along and put them into the Channel.
Apart from wanting them to go free I’m tired of cleaning up after them. But they don’t want to know, they’re not interested in the turtles here.’
‘Wouldn’t transport be a problem?’ I said. ‘Don’t they have to be kept from drying out? And isn’t the Channel too cold for them?’
‘Funny,’ he said. ‘You’re the second this week that’s asked me about turtle transport. A lady was chatting to me about the turtles the other day. Sometimes no one asks about them for six months at a stretch. Drying out’s no problem on a trip as short as from here to Southampton. Put them on wet sacks, they’d even be all right without anything for that distance. I don’t think the water’d bother them. Cold water makes them a little sluggish but I think they’d backtrack up the North Atlantic Current till they hit the Canary Current or the Gulf Stream. I bet they’d be in home waters in three months.’
‘The lady,’ I said, ‘was she rather arty-intellectual looking? Husky voice?’
‘That’s the one,’ he said. ‘Friend of yours?’
‘No,’ I said. ‘Then there isn’t all that much to it, is there? Just a matter of hiring a van and taking along a trolley or something. But the place must be guarded at night?’ I wondered when he’d start looking at me hard and ask me about the questions I was asking.
‘Securicor,’ he said. ‘But they make their rounds on a regular schedule. That’s no problem.’
Was he inviting me to have a go at it? I liked the look of him, he seemed a right sort of man. Suddenly it all seemed hugely possible, I began to go trembly. ‘It’s been nice talking to you,’ I said, and got his name and telephone number. George Fairbairn. He’s the Head Keeper. It seemed almost too much to think about at the moment, almost as if it were thrusting itself upon me. And what had she in mind for the turtles? Probably the same sort of lark or at least the same sort of fantasy. Funny, two minds full of turtle thoughts.


6. I’ve seen films of newly hatched turtles racing to the sea, whole fleets of them almost flying over the sand in their rush to the water. These three lay on their backs ponderous with the finding in them, passively waiting. Looking at them I couldn’t think there was any expectation in them. When they felt themselves once more in ocean they would simply do what turtles do in ocean, their readiness was whole and undiminished in them. If permitted to live they would navigate by the sun, by chemical traces in the water, by the imprint in their genes of an ancient continent now sundered. They were compacted of finding, finding was embodied in them.


7. The turtles would be well on their way now, following whatever track they followed. Just doing it. Not thinking about it, just doing it.


8. Thinking about the turtles I could feel the action of their swimming, the muscle contractions that drove the flippers through the green water. All they had was themselves but they would keep going until they found what was in them to find. In them was the place they were swimming to, and at the end of their swimming it would loom up out of the sea, real, solid, no illusion. They could be stopped of course, they might be killed by sharks or fishermen but they would die on the way to where they wanted to be. I’d never know if they’d got there or not, for me they would always be swimming.


Autor: XYuriTT

Dodaj do zakładek Link.

Możliwość komentowania została wyłączona.