Przygody młodego przyrodnika

Tytuł: Przygody młodego przyrodnika
Tytuł oryginału: Adventures of a Young Naturalist
Autor(zy): David Attenborough
Tłumaczenie: Adam Tuz
Rok wydania: 2017 (ENG), 2018 (PL)
Wydawnictwo: Two Roads (ENG), Prószyński i S-ka (PL)

Dlaczego w bazie: Książka wspominkowa z pierwszych wypraw przyrodniczych autora. Sporo w niej żółwich elementów, aż dziesięć, czasem krótszych, czasem dłuższych fragmentów znaleźliśmy i prezentujemy je poniżej:

Kolekcja zwierząt powoli rosła i gdy po dwóch tygodniach na sawannie lecieliśmy z powrotem do Georgetown, wieźliśmy ze sobą nie tylko naszego kajmana w ogromnej, specjalnie dopasowanej do jego rozmiarów drewnianej skrzyni, lecz także mrówkojada wielkiego, małą anakondę, kilka słodkowodnych żółwi, małpki kapucynki, papużki oraz ary. Wydawało się to całkiem niezłym początkiem. 1

Zanim dotarliśmy do Pipilipai, wsi w górnym biegu rzeki, mieliśmy już nabyte drogą handlu wymiennego ary, ptaki z rodziny tanagrowatych, małpy i żółwie, a także kilka niezwykłych, jaskrawo ubarwionych papug. 2

Przez pierwsze pół godziny Houdini zachowywał się idealnie; czubacz, przywiązany kawałkiem sznurka okręconym wokół łapy, przysiadł spokojnie na plandece okrywającej nasz sprzęt; żółwie wałęsały się po dnie łodzi, papugi i ary przyjaźnie powrzaskiwały nam do uszu, a małpki kapucynki zasiadły razem w dużej, drewnianej klatce, zajęte czułym wzajemnym przeglądem sierści. 3

Mężczyźni i kobiety leżeli w hamakach rozpiętych między belkami; inni przycupnęli na drewnianych stołeczkach, wyrzeźbionych w stylizowaną formę skorupy żółwia. 4

Pomiędzy pawilonami leżało sześć żywych żółwi z przednimi płetwami okrutnie przebitymi i związanymi rzemieniem z trzciny ratanowej. Zwierzęta pospuszczały na ziemię obleczone suchą skórą łby, mrugały powoli powiekami znużonych, szklistych oczu, roniąc obfite łzy, podczas gdy roześmiany, rozgadany tłum przemykał obok nich. Tego wieczoru miały zostać zarżnięte. Następnego dnia Mas przyprowadził nas tam ponownie. Posiadłość była jeszcze szczelniej zatłoczona ludźmi niż poprzedniego wieczoru. Wszyscy mieli na sobie odświętne stroje: mężczyźni — sarongi, tuniki i turbany, a kobiety — obcisłe bluzki i długie spódnice. Książę, pan domu, siedział ze skrzyżowanymi nogami na małym podwyższeniu w towarzystwie co ważniejszych gości — gawędzili, popijali kawę z małych filiżanek i zajadali kawałki żółwiego mięsa, nadziane na bambusowe patyki. 5

Wymieniliśmy zwierzęta, jakie mieliśmy nadzieję ujrzeć: nandu szare, kapibary, żółwie, pancerniki, wiskacze, siewki oraz pójdźki ziemne.6

Pierwszego lokatora łazienki znalazłem, gdy pewnego dnia przemierzałem konno równinę krótko po potężnej ulewie. Wybiegi były przesiąknięte wodą i w zagłębieniach gruntu utworzyły się szerokie, płytkie sadzawki. Kiedy przejeżdżałem obok jednej z nich, zauważyłem nad powierzchnią wody drobny, podobny do żabiego pysk, którego właściciel przyglądał mi się z powagą. Kiedy zsiadłem z konia, pysk zniknął w mulistym wirze. Przywiązałem wierzchowca do płotu i usiadłem, żeby zaczekać. Wkrótce pysk wychynął znowu przy dalszym brzegu sadzawki Ruszyłem naokoło bajorka w jego kierunku i szybko znalazłem się dostatecznie blisko, by dojrzeć, że czymkolwiek to dociekliwe stworzonko mogło być, to z pewnością nie było żabą. Ponownie zniknęło i odpłynęło pod powierzchnią, wzburzając za sobą mętny ślad, który urwał się, gdy zwierzę się zatrzymało. Zanurzyłem rękę w wodzie i wyjąłem małego żółwia.
Miał piękne, czarno-białe wzory na spodniej stronie pancerza i szyję tak długą, że nie mógł jej wyprostowanej wciągnąć do wnętrza jak żółw lądowy, tylko musiał zgiąć ją na bok. Był to przedstawiciel podrzędu żółwi boko-szyjnych, czyli stworzenie niezbyt rzadkie, ale zajmujące. Byłem całkowicie pewien, że zdołamy znaleźć w samolocie miejsce dla zwierzęcia tak niewielkiego i atrakcyjnego, nawet gdyby musiało podróżować w mojej kieszeni. Napełniona do połowy wanna z paroma umieszczonymi w głębszym końcu kamieniami, na które gad mógłby się wspinać, gdy mu się znudzi pływanie, stanowiła dlań doskonałe siedlisko.
Dwa dni później w jednym ze strumieni znaleźliśmy mu partnera. Kiedy oba żółwie spoczywały bez ruchu na dnie wanny, wystawiały na pokaz dwa jaskrawe, czarno-białe, mięsiste fałdy zwisające im spod brody niczym żaboty prawników. Być może te dziwaczne dodatki, którymi właściciel może poruszać, jeśli tylko zechce, służą jako wabiki przyciągające małe rybki śmiertelnie blisko paszczy żółwia leżącego niby kamień na dnie sadzawki. Jednak nasze żółwie nie musiały ich używać, bo co wieczór podawaliśmy im szczypcami wyproszone w kuchni surowe mięso. Jadły z zapałem, wyrzucając szyje do przodu i chwytając w paszcze kawałki mięsa. Kiedy tylko kończyły posiłek, wyjmowaliśmy je z wody i pozwalaliśmy im wędrować po wyłożonej kafelkami podłodze, podczas gdy sami korzystaliśmy z wanny w bardziej konwencjonalny sposób. 7

Napełniłem umywalkę do połowy wodą i przeniosłem do niej żółwie.8

Pobyt w W. Caabó trwał krótko. Dwa tygodnie po naszym przylocie firmowy samolot wrócił, żeby zabrać nas z powrotem do Asunción. Było w komfortowe i fascynujące interludium, więc żałowaliśmy, że musimy już wyjeżdżać. Zabraliśmy ze sobą pancerniki, żółwie, małego oswojonego lisa podarowanego nam przez jednego z peonów, a także niezapomniane wspomnienia oraz film o garncarzach, pójdźkach ziemnych, siewkach, nandum wiskaczach i zapewne najbardziej pamiętnych bohaterach — gigantycznym stadzie kapibar. 9

Zachwycony urzędnik odczytał ją na głos. Kiedy doszedł do pancerników, zmarszczył brwi i sięgnął po opasły tom z przepisami. Po dość znacznym czasie spędzonym na studiowaniu indeksu podniósł na nas wzrok.
— Czy mogę wiedzieć, co to za zwierzęta?
— Pancerniki. To naprawdę dość urocze, małe stworzenia z twardymi skorupami ochronnymi.
— Ach, żółwie.
— Nie. Pancerniki.
— Może to jakiś rodzaj homarów?
— Nie, to nie homary — odparłem cierpliwie. — To pancerniki.
— Jak brzmi ich nazwa po hiszpańsku?
— Armadillo
— A w guarani?
— Tatu.
— A po angielsku?
— To dosyć dziwne — odpowiedziałem żartobliwie — ale też armadillo. 10


1. After several days at Karanambo, we returned to Lethem. Slowly the animal collection grew and when, after two weeks on the savannahs, we flew back to Georgetown, we took with us not only our caiman, lying in a huge tailor-made wooden crate, but a giant anteater, a small anaconda, some fresh water turtles, capuchin monkeys, parakeets and macaws. It seemed a reasonable beginning.


2. By the time we were nearing Pipilipai, the village at the head of the river, we had bartered beads for macaws, tanagers, monkeys and tortoises as well as several unusual and brightly colored parrots.


3. Houdini behaved perfectly for the first half-hour; the curassow, tethered by a piece of string round its ankle, perched peacefully on the tarpaulin covering our equipment; tortoises rambled about the bottom of the canoe, parrots and macaws screeched amicably in our ears, and the capuchin monkeys sat together in a large wooden cage, affectionately examining one another’s fur.


4. Men and women lay in hammocks, crisscrossing from beam to beam; others squatted on small wooden stools carved in the stylized form of a tortoise.


5. Between the pavilions lay six turtles still alive, their fore-flippers cruelly pierced and tied with a thong of rattan cane, their dry leathery heads sunk to the ground. They blinked slowly, their weary glazed eyes weeping copiously as the laughing, chattering crowd swept round them. They would be slaughtered that evening.
The next day Mas took us back to the house. The courtyard was even more tightly packed with people than it had been on the preceding night. All were wearing their best clothes, the men in sarongs, tunics and turbans, the women in tight blouses and long skirts. The prince, the head of the household, sat cross-legged on a small platform chattering to the more important guests, drinking small cups of coffee and eating gobbets of turtle meat spitted on bamboo sticks.


6. We told him what animals we hoped to see—rheas, capybara, turtles, armadillos, viscachas, plovers and burrowing owls.


7. I found the first lodger for the bathroom one day when I was out riding on the camp shortly after a heavy rainstorm. The paddocks were waterlogged and in the hollows, wide shallow pools had formed. As I rode past one of them, I noticed a small frog-like face peering above the surface of the water, gravely inspecting me. As I dismounted, the face disappeared in a muddy swirl. I tied my horse to the fence and sat down to wait. Soon the face appeared again from the farther edge of the pool. I walked round toward it and was soon close enough to see that whatever else this inquisitive little creature might be, it was not a frog. Again it vanished and swam away beneath the surface, stirring up a cloudy line as it went. The trail stopped as the animal settled. I put my hand into the water and brought up a small turtle.
He had a beautifully marked underside, patterned in black and white, and a neck so long that he was unable to retract it straight inward like a tortoise, but had had to fold it sideways. He was a side-necked turtle—not a rare creature, but an engaging one, and I was quite sure that we could find room in the airplane for one so small and attractive, even if he had to travel in my pocket. The bath, half-filled, with a few boulders in the deep end on which he could climb when he was bored with swimming, made him an excellent home.
Two days later, in one of the streams, we found him a mate. As the pair of them lay motionless on the bottom of the bath, each displayed two brilliant black and white fleshy tabs which hung down from beneath their chins like lawyers’ bands. It may be that odd appendages, which their owner can move about if it wishes to do so, serve as lures to attract small fish fatally close to the turtle’s mouth as it lies unobtrusive and stone-like on the bottom of the pond. But our turtles had no need to use
them, for each evening we begged some raw meat from the kitchen and offered it to them with a pair of forceps. They fed eagerly, shooting their necks forward to engulf the meat in their mouths. As soon as they had finished their meal, we took them out of the water and let them wander around on the tiled floor while we used the bath for its more conventional purpose.


8. I half-filled the hand basin and transferred the turtles to it.


9. Our stay at Ita Caabo was only a short one. Two weeks after we had arrived, the company’s plane returned to take us back to Asunción. It had been a comfortable and fascinating interlude and we were sorry to go. We took back with us the mulitas, the turtles, a little tame fox given us by one of the peones, and unforgettable memories and film of ovenbirds and burrowing owls, plovers and rheas, viscachas and, perhaps most memorable of all, the giant herd of capybara.


10. He read it through out loud, in a wondering tone of voice. When he came to the armadillos, his brow furrowed and he reached down a bulky manual of regulations. After studying the index for some considerable time, he looked up at us.
“What are these animals, please?”
“Armadillos. They are rather charming little creatures, actually, with hard protective shells.”
“Oh, tortoises.”
“No. Armadillos.”
“Maybe they are a kind of lobster.”
“No, they are not lobsters,” I said patiently. “They are armadillos.”
“What is their name in Spanish?”
“Armadillo.”
“In Guarani?”
“Tatu.”
“And in English?”
“Strangely enough,” I said jocularly, “armadillo.”


Autor: XYuriTT

Dodaj do zakładek Link.

Możliwość komentowania została wyłączona.