Długa Ziemia: Długa Wojna

Tytuł: Długa Ziemia: Długa Wojna
Tytuł oryginału: The Long Earth: The Long War
Autor(zy): Terry Pratchett, Stephen Baxter
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Rok wydania: 2013 (ENG), 2014 (PL)
Wydawnictwo: Harper (ENG), Prószyński i S-ka (PL)

Dlaczego w bazie: Drugi tom z pięciotomowej serii „Długa Ziemia”, jedyny w którym żółwie pojawiają się w sporym i istotnym fragmencie (poza tym tomem, jedynie w tomie piątym znajdziemy jedną żółwią wzmiankę) – bohaterowie natrafiają na świat gdzie ewolucja potoczyła się trochę inaczej niż na normalnej ziemi i żółwie trochę inaczej się rozwinęły, przytaczamy go w całości:

Ogarnęło ją podniecenie; uśmiechnęła się do Yue-Sai. Biegiem pokonały ostatnią część zbocza i rzuciły się na ziemię, by spojrzeć w głąb doliny.

Gdzie maszerowały żółwie.
Dla tego widoku wylądowały. Idące w obu kierunkach zwierzęta pokrywały całą dolinę; te po prawej zmierzały na północ, te po lewej na południe. Największe z nich były… ogromne, rzeczywiście jak czołgi, a nawet większe, ze skorupami rozmiarów niewielkich domów, poobijanymi i odrapanymi. Tu i tam w szczelinach i pęknięciach tych skorup ptaki zbudowały gniazda. Roberta zastanowiła się, czy tych pasażerów łączy z gospodarzami jakiś symbiotyczny związek. Zauważyła także od razu, że żółwie obejmowały pełne spektrum rozmiarów, od kolosów, przez olbrzymy, które zwracałyby uwagę nawet na Galapagos, do niewielkich, jakie Roberta widziała czasem hodowane w mieszkaniach, i całkiem małych, mieszczących się w dłoni. Mniejsze biegały wokół nóg ogromnych, człapiących potworów. Wydawały istną kakofonię dźwięków, od popiskiwania najmniejszych po ryki tytanów, huczących niczym buczki mgłowe supertankowców.
Yue-Sai ze śmiechem wskazała małe żółwie.
– Dzieci są takie słodkie.
Roberta pokręciła głową.
– To wcale nie muszą być młode osobniki. Prawdopodobnie widzimy wiele gatunków razem.
– Chyba masz rację. I podejrzewam, że nigdy się nie dowiemy, które są które. – Westchnęła. – Tak wiele światów, tak mało naukowców, by je studiować. Gdybyśmy mieli laboratoria produkujące samopowielających się uczonych, którzy badaliby te światy… Ach, ale przecież mamy! Nazywają się kampusy uniwersyteckie!
Roberta uśmiechnęła się niepewnie.
– Nie zrozumiałaś żartu? – zmartwiła się Yue-Sai. – Przypuszczam, że był trochę zawiły. Czy tak źle mówię po angielsku?
– Nie o to chodzi. Po prostu, jak tłumaczył mi Jacques i inni nauczyciele, jestem za mądra dla większości żartów.
– Doprawdy? – odparła z kamienną twarzą Yue-Sai.
– W wielu żartach jest element oszustwa, a potem ujawnienie prawdy, która zaskakuje. Ja zbyt szybko wykrywam to oszustwo. Dlatego mój ulubiony typ komedii to…
– Slapstick. Humor anarchiczny. Filmy Bustera Keatona. Teraz rozumiem. No ale te światy…
– I te żółwie!
Odkryli cały plik podobnych światów. Im dalej byli od Podstawowej, tym dziwniejsze spotykali Ziemie, z dziwniejszymi ekologiami. W pewnym sensie te żółwie można było przewidzieć. Na Podstawowej plan organizmu żółwia jest bardzo stary, często spotykany i bardzo skuteczny. Więc czemu nie miałyby istnieć światy, gdzie linie genetyczne żółwi stały się dominujące?
– Na wielu światach – powiedziała Yue-Sai – nawet na Podstawowej żółwie zachowują się podobnie. Tworzą długie szeregi, żeby dotrzeć do wodopoju, jak to jezioro wyżej w dolinie. I wypijają swoją porcję, która wystarcza im na całe miesiące.
– Ale te szeregi nie mają setek kilometrów długości!
– Nie – zgodziła się Yue-Sai. – I na ogół nie poruszają się po czymś, co wygląda jak droga z utwardzoną żwirową nawierzchnią. – Chociaż nie mogły podejść bliżej, by to sprawdzić. – I nie takie, którymi kieruje policja drogowa…
W tłumie widziały osobniki wielkości olbrzymów z Galapagos. Stały na uniesionych wysepkach pośród obustronnego ruchu albo w zatoczkach wyciętych w ścianach doliny. Niektóre nosiły na skorupach pasy z kieszeniami i sakiewkami. Miały narzędzia, na przykład pejcze, którymi niekiedy strzelały, i jakieś przedmioty podobne do rogów, mające wzmacniać ich wołania. Funkcja tych osobników była oczywista: pilnowały, by rzeki zwierząt płynęły spokojnie. W przypadku jakiegoś zderzenia albo kiedy dwa pasy ruchu się zmieszały, albo któryś z małych żółwi wpadł pod nogi olbrzymów, rzucały się w tłum z rykiem rogów. I w jakiś sposób, wśród chaotycznego stukotu skorup, wszystko dawało się uporządkować.
– Mogliśmy się spodziewać inteligencji – stwierdziła Yue-Sai. – Czytałam o tym. Na Podstawowej ludzie odkryli, że żółwie potrafią pokonywać labirynty. Przynajmniej jeśli dali im szansę pokonywania labiryntów, zamiast je zjadać albo dusić w „skrzynkach hibernacyjnych”. Może gdzie indziej na tym świecie istnieją żółwiowe wielkie miasta. Żółwiowe armie. Żółwiowe uczelnie… Na samą myśl śmiać mi się chce, choć nie jestem pewna dlaczego.
– Nie wierzę, żebyśmy tu znaleźli cokolwiek bardzo zaawansowanego – odparła Roberta. – Nie lokalnie.
– Dlaczego nie?
– Popatrz na narzędzia tych strażników. Mają podobne funkcje, oczywiście, ale różnią się w szczegółach. Widzisz? Kamień tutaj jest ukształtowany inaczej niż tam. Splot na uchwycie pejcza…
– Co z tego?
– Kultura żółwi musi być inna od naszej – oświadczyła Roberta. – Ich wzorce reprodukcyjne są inne. Jeśli jesteś żółwiem, wykluwasz się z jednego z setek jaj; nie znasz swoich rodziców, nie opiekowali się tobą. Młode nie są prowadzone przez wychowanie rodzinne i edukację formalną, jak my. Pewnie muszą współzawodniczyć o prawo do życia, a jednym z elementów tego współzawodnictwa jest umiejętność wytwarzania narzędzi. Co znaczy, że każda generacja musi w mniejszym czy większym stopniu wymyślać kulturę od zera.
– Hmm… A to ogranicza ogólny rozwój między pokoleniami. Możliwe. Ale to wiele przypuszczeń opartych na jednym drobnym fakcie.
Roberta nauczyła się już nie wypowiadać zdań w rodzaju „To zbyt piękna teoria, żeby nie była prawdziwa”. Jacques Montecute powiedział jej kiedyś w chwili irytacji, że hasło „Nikt nie lubi przemądrzałych” powinna wytatuować sobie na czole odwrócone, żeby przypominało jej o sobie każdego poranka z łazienkowego lustra. Dlatego ograniczyła się do stwierdzenia:
– Pasuje do ich fizjologii i do widocznej niejednorodności narzędzi. Owszem, teoria wymaga dalszych badań. Warto byłoby sprawdzić, co się dzieje w pobliżu równika tego świata.
– Dlaczego? – zdziwiła się Yue-Sai.
– Ponieważ żółwiom, które pokonywały labirynty na Podstawowej, pozwalano to robić w wyższych temperaturach. Żółwie są zmiennocieplne; w zimnie się wyłączają.
– Aha. Czyli możliwe, że ich zachowanie, jakie obserwujemy tutaj, w chłodzie…
– …może być warunkowane przez temperaturę. Może na niższych szerokościach osiągnęły więcej. Myślisz, że kapitan Chen zgodzi się na podróż na południe, w stronę równika?
– I zaryzykuje, że jakiś superżółw nas zestrzeli? Nie sądzę. – Yue-Sai spakowała ekwipunek. – Pora wracać na pokład.
Zanim odeszły, Roberta spojrzała jeszcze na przeciwną stronę doliny, gdzie erozja odsłoniła na stromej ścianie miejscowe skały osadowe. Widziała wyraźnie osady morskie, warstwę kredy z tkwiącymi w niej krzemieniami, potem żwir, a nad nim torf pod zieloną powierzchnią gruntu. Potrafiła odczytać geologiczny zapis. Ten obszar, obecnie wyniesiony, stanowił kiedyś dno morza. Później nadszedł lodowiec – i zniknął, pozostawiając żwir, a następnie, przez tysiąclecia klimatu umiarkowanego, powstała warstwa torfu… Ten świat, podobnie jak wszystkie inne, miał własną historię sięgającą na miliardy lat w głąb i prawdopodobnie nie całkiem identyczną z żadnym innym na Długiej Ziemi. Historię, której prawdopodobnie nikt nigdy nie pozna. Ona zabierze stąd raptem kilka zdjęć.
Mogła tylko się odwrócić i odejść.

Na pokładzie kapitan Chen był bardzo podekscytowany, ale nie z powodu żółwi.1

1. Excitement built in Roberta, and she grinned at Yue-Sai. They both ran up the remaining slope and threw themselves flat on the mossy ground, so they could see down into the valley.
Where the tortoises walked.
This was what they had landed to see. A two-way flow of the animals was packed into the valley, all lumbering along, those to the right heading north, those to the left heading south. The biggest of them were huge, like tanks indeed, or even bigger, with shells the size of small houses that were battered, scarred – some had birds’ nests built into folds and cracks on the shells, and Roberta wondered if those passengers had some kind of symbiotic relationship with their hosts. But she could immediately see that the tortoises came in a spectrum of all sizes scaling down from the big monsters, to ‘giants’ that wouldn’t have looked out of place on the Galapagos Islands, to miniature sorts like the pets Roberta had seen people keep, even dwarf kinds she could have held in her hand. The smaller ones ran around the tree-trunk legs of the big lumbering monsters. The noise was cacophonous, from the squeaks of the smallest to great blasts from the titans, like the fog horns of supertankers.
Yue-Sai pointed out the little ones, and laughed. ‘The babies are so cute.’
Roberta shook her head. ‘They may not be infants at all. There are probably many species mixed up in there.’
‘I suppose you are right. And I suppose we will never know what is what.’ She sighed. ‘So many worlds. So few scholars to study them. If only we had laboratories to produce self-replicating scientists, to explore all the worlds. Ah, but we do! They’re called university campuses.’
Roberta smiled uncertainly.
Yue-Sai said, ‘You don’t get the joke? I suppose it was a little laborious. But is my English so bad?’
‘It’s not that. It’s just that, Jacques and other teachers tell me, I am too smart for most jokes.’
‘Really,’ Yue-Sai said, straight-faced.
‘There is an element of deception in many jokes, and then a reveal, of a truth which is surprising. I spot the deception too early. Which is why the comedy I prefer is—’
‘Slapstick. Anarchic humour. Those Buster Keaton films you watch. I understand now. Anyhow, all these worlds—’
‘And all these tortoises . . .!’
They had discovered a whole sheaf of worlds of this kind. The further they got from the Datum, the stranger the worlds they encountered, the stranger the ecologies. In a way, tortoise worlds might have been anticipated. On the Datum the tortoise-turtle body plan was an ancient, ubiquitous and very successful one. Why shouldn’t there have been worlds where tortoise lineages dominated?
‘In many worlds,’ Yue-Sai said, ‘even on the Datum, you’ll find tortoises behaving like this. Forming lines to get to waterholes, like the lake higher up this valley. Drinking their fill, enough to last months.’
‘But not a line a hundred miles long.’
‘No,’ said Yue-Sai. ‘And not a line running on what looks like a road, with a metalled surface.’ Not that they’d been able to get close enough to check that out. ‘And not a line with traffic police . . .’
These were individuals about the size of Galapagos giants. They stood on raised islands in the middle of the two-way flow, or in bays cut into the valley walls. Some of them had belts wrapped around their shells, with pockets, pouches. They even had tools, like whips that cracked occasionally, and things that looked like simple horns to Roberta, to amplify their calls. The function of these individuals was clear: to keep the tremendous flow moving peaceably. They would dive in, horns blaring, if there was a clash, or the two-way lanes got mixed up, or a little one fell under the feet of the giants. Somehow, amid a chaotic clatter of shells, everything got sorted out.
‘We might have expected intelligence,’ said Yue-Sai. ‘I have been studying. On the Datum, people learned that tortoises could solve mazes. At least, that was when people gave tortoises a chance to solve mazes, as opposed to eating them, or stifling them in “hibernation boxes”. Perhaps there are great cities elsewhere on this world. Tortoise armies. Tortoise colleges . . . That thought makes me want to laugh, but I’m not sure why.’
‘I don’t believe we’ll find anything too advanced,’ Roberta said. ‘Not locally.’
‘Why not?’
‘Look at the wardens’ tools. They have similar functions, obviously, but differ in detail. See? The stone here is shaped differently from there. The braiding on the whip handle—’
‘So what?’
‘Tortoise culture must be different from ours,’ Roberta said. ‘Their reproduction patterns are different. If you are a tortoise you emerged from one of hundreds of eggs; you don’t know your parents; you received no parental care. Their young may not be guided through family backgrounds and formal education as we are. Perhaps they compete for a right to live, and part of that competition is learning how to make tools. But that means every generation must more or less reinvent the culture from scratch.’
‘Hmm. Thus limiting their overall progress, generation to generation. Maybe. That is a lot of supposition based on just a little data.’
Roberta had learned not to say things like It’s too beautiful a theory not to be true. Once Jacques Montecute, overstressed, had told her that she should have the slogan ‘Nobody Likes a Smart Alec’ tattooed to her forehead in reverse, so she could be reminded of it every morning in the bathroom mirror. She contented herself with saying, ‘It does fit with the likely physiology, and the evidence of the non-uniformity of the tools. But, yes, the theory needs more testing. It would be interesting to know what’s going on nearer the equator in this world.’
Yue-Sai did a double take. ‘Why so?’
‘Because those tortoises that solved the mazes back on the Datum were allowed to do so in warm conditions. Tortoises are cold-blooded; they shut down in the cold, to some extent.’
‘Oh. So maybe the behaviour we’re witnessing here, in the cold, is—’
‘Limited by temperature. They may be achieving much more in warmer latitudes. Do you think Captain Chen would sanction a journey south, towards the equator?’
‘And risk getting shot down by some super-tortoise? I do not think so.’ Yue-Sai packed away her equipment. ‘Time to get back to the ship.’
Before they left, Roberta glanced across the valley, to the far wall where erosion had exposed the strata of the local sedimentary rocks. She could clearly see a marine deposit, a chalky layer embedded with flints, below a bed of gravel, and then above that a few yards of peat, under the mossy ground surface. She could read the geology. This region, now elevated, had once been under the sea. Later, ice had come and gone, leaving behind the gravel, and then the peat had been laid down over millennia of temperate climates . . . This world, like all other worlds, had a story of its own, a story billions of years deep and probably not quite like any other in the Long Earth ensemble. A story that probably nobody would ever get around to unravelling, and all she would take away from this place was a few snapshots of tortoises.
She could only turn away.
Back at the airship Captain Chen was excited, and not about tortoises.


Autor: XYuriTT

Dodaj do zakładek Link.

Możliwość komentowania została wyłączona.